logo

Drodzy Czytelnicy

Mając na myśli drogę, o której piszemy na pierwszych stronach tego numeru GÓR - Eternal Flame na Nameless Tower - jej współautor Wolfgang Güllich powiedział: Kiedy jechaliśmy na Trango, wielu sportowych wspinaczy tutaj, na Frankenjurze, mówiło: "Nigdy nie zrobisz tego klasycznie. Poza tym jadąc tam na dwa miesiące, stracisz całą formę. Możesz zapomnieć o robieniu dziesiątek w tym roku. Ja nigdy nie spędziłbym tak wiele czasu w Pakistanie, wiedząc, że mogę wrócić z niczym. Są spore szanse, że będzie zła pogoda i skończy się na przesiadywaniu w bazie. W życiu nie podjąłbym takiego ryzyka". Dla nich jest to ryzyko. Za to ludzie pokroju Rona Kauka mówią: "Odkryjesz coś nowego. Będzie to nowe doświadczenie". Nigdy nie jest tak, że wracasz z niczym. Zawsze coś zyskujesz.

Cóż, po raz kolejny nieodżałowany Wolfgang trafił w sedno i mam wrażenie, że pod tymi słowami podpisaliby się nie tylko bracia Huberowie - którzy zamknęli ważny rozdział w historii Eternal Flame, robiąc wreszcie drogę ich idola w pełni klasycznie - ale także większość autorów najważniejszych tekstów w tym numerze GÓR. Zresztą modelowym przykładem wspinacza, prowadzącego ścieżkę swojej kariery śladem wielkiego Wolfganga jest Adam Pustelnik, o którego ostatnich przejściach na piaskowcach Utah również przeczytacie w Top News. Pamiętam, jak wiele lat temu, w prywatnej rozmowie ze mną, jeden z naszych dziennikarzy zajmujących się tematyką wspinaczkową załamywał ręce nad wyborem Adasia, który zafascynował się wspinaczką tradycyjną i przestał się koncentrować jedynie na ekstremalnie trudnych drogach sportowych. Padały wówczas argumenty o "rozmienianiu się na drobne". Czy były one słuszne? Wątpiłem wtedy, a dziś jestem pewien, że miałem rację. Zapewne gdyby stało się inaczej i Adam podążałby dalej w kierunku wyznaczanym jedynie rządkiem srebrnych spitów, miałby on w wykazie kilka "dziewiątek a" i być może, dzięki temu, jego nazwisko stałoby się bardziej rozpoznawalne na świecie. Czy byłoby to jednak warte poświęcenia wszystkich doświadczeń, jakie zdobył w Kirgizji, Yosemite czy Utah? Odpowiedź wydaje się oczywista. Mam wrażenie - choć nie znam jeszcze tego tekstu - że rozwinie ją sam Adam, który przygotowuje do następnego numeru GÓR artykuł o swoich tegorocznych skalnych przygodach.

Następną osobowością, która nie idzie na łatwiznę, jest autor naszego cover story, David Kaszlikowski. Gdyby było inaczej, z pewnością - w obliczu poważnej kontuzji nogi - zrezygnowałby z ambitnych planów kolejnej wyprawy na Grenlandię, zastępując ją beztroską rehabilitacją w którymś ze skalnych rejonów południowej Europy. Zwłaszcza że na Zielonej Wyspie David i Eliza mieli się nie "tylko" wspinać, ale także pracować nad filmem i książką, co sprawiło, że wyjazd okazał się jeszcze bardziej intensywny niż poprzednie. Swoją słowno-zdjęciową opowieść David skonstruował aż z trzech odrębnych materiałów - jest więc o samym wspinaniu, filmie oraz… o pewnej szalonej i oryginalnej przygodzie. Od następnego numeru David startuje z cyklem swoich felietonów, w których - naprzemiennie - zajmie się zarówno technicznymi aspektami fotografii outdoorowej, jak i będzie snuł refleksje na tematy ogólnowspinaczkowe. "Będę obalał mity, które mi nie pasują" - deklaruje nasz przyszły felietonista. Brzmi intrygująco i prowokująco. Czy rzeczywiście tak będzie? Już niedługo się przekonamy. Aż dwa materiały poświęcamy wyprawom do Kirgizji. Oba należy ocenić bardzo wysoko, choć różni je nieomal wszystko. Inne były cele opisanych wypraw: pierwsza (polska) udawała się do mało znanego rejonu Kokszał Tau, druga (szwajcarsko-austriacka) - do "klasycznego", dobrze znanego także naszym wspinaczom Karawszynu. Celem pierwszej były drogi o charakterze alpejskim, drugiej - ekstremalnie trudne wspinaczki klasyczne. Pierwsza składała się zaledwie z trzech osób, drugiej złożonej z profesjonalnych wspinaczy, towarzyszyli: filmowiec, fotograf i spore zaplecze finansowe gigantów przemysłu outdoorowego. Trudno porównywać te wyprawy, tak jak i artykuły, które je opisują. Ważne jednak, że oba ogląda się i czyta znakomicie. Dla nas zaś źródłem dodatkowej satysfakcji jest to, że mimo skromniejszych środków wynik Polaków - zarówno sportowy, jak i "artykułowy" - należy ocenić równie wysoko co ich zachodnich kolegów.

Na łamach co najmniej kilku numerów w roku staramy się zamieścić większe, 8-10-stronicowe wywiady, kompleksowo prezentujące sylwetki wybitnych wspinaczy. Tym razem prezentujemy bardzo obszerną rozmowę z Jamesem Pearsonem. Osobiście zawsze interesowała mnie brytyjska scena wspinaczkowa i odkąd zafascynowałem się historią wspinania, chłonąłem opowieści o postaciach typu Don Whillans, Ron Fawcett, Jerry Moffatt czy Johnny Dawes. Gdy na wspinaczkowym firmamencie pojawiła się gwiazda Pearsona, odniosłem wrażenie, że jest on godnym kontynuatorem tej chlubnej tradycji. Moja rozmowa z nim tylko potwierdziła to przeczucie, a że niedługo później miałem okazję porozmawiać także z Moffattem, upewniłem się, iż są to ludzie ulepieni z podobnej gliny.

Co jeszcze w numerze? Są porady naszego psychologa i kolejny rejon w dziale Weekend na Wyspach, jest garść recenzji i szczypta humoru w "Niby na serio", jest topo i kilka niewspomnianych powyżej wywiadów. Mam nadzieję, że jest wszystko, czego potrzeba, żeby stworzyć ciekawy i różnorodny numer. Oddając go do drukarni, już zabieramy się za następny. Do zobaczenia.

Piotr Drożdż



 
adres email do składania reklamacji: reklamacje@czytaj.goryonline.com